SEBAStian PaczkowSKI: To jest krótka historia, która wydarzyła się bardzo dawno temu. Uczęszczałem do technikum wieczorowego i zależało mi, aby znaleźć pracę, którą pogodzę ze szkołą. Nie było wówczas łatwo o robotę, ale miałem dwóch dobrych znajomych już z doświadczeniem w zawodzie. Pracowali w największej firmie dekarskiej we Wrocławiu. No i jakoś mnie tak wciągnęli na pokład. To była prawdziwa szkoła dla nas wszystkich. W zawodzie jestem od dwudziestu pięciu lat, ale z ośmioletnią, nazwijmy to, przerwą. Chciałem zobaczyć, jak to jest w innej pracy, spróbować czegoś nowego. Kolega był sommelierem i dwa miesiące mnie szkolił do nowego zawodu. Wina to był w Polsce wtedy świeży temat. Zatrudniłem się najpierw w fajnej, małej francuskiej firmie. Później jako specjalista do spraw wina trafiłem do korporacji i po pięciu latach stwierdziłem, że dość tego malowania trawników. Ponieważ dachy robiłem wtedy i tak w weekendy i po godzinach, nie było mi trudno wrócić do regularnej pracy w dekarstwie. Niektórych rzeczy się nie zapomina. Jechałem do ekskluzywnego hotelu, gdzie prowadziłem degustację drogich win. W gajerku albo w białej eleganckiej koszuli. Po czym wracałem na dach. Często przebierałem się w samochodzie tak, że widzieli to klienci z jednej lub drugiej pracy.
Myślę, że to szanowali. Praca nie hańbi. Ciągle coś przy dachach robiłem. A tu komuś altankę zrobić, jakieś rynny. Zresztą zawsze lubiłem pracę na dachu, bo miałem dobrą perspektywę. Pamiętam moją pierwszą pracę, gdy chodziłem do zawodówki. Choćbym miał w trzydziestu stopniach Celsjusza zrywać papę rękoma to jest nic w porównaniu z zajęciem, które załatwił mi mój tato. Powiedział tak: skoro nie idziesz dalej do szkoły, to idziesz do pracy. I dwa lata zasuwałem w kuźni jako kowal.
SP: Chwilę to potrwało, parę miesięcy. Musiałem się zastanowić, czy dam sobie radę. Później akurat współpracowałem z taką dużą firmą, dla której przez kilka lat robiłem jako podwykonawca. Ta współpraca pozwoliła mi wrócić na rynek na własnych zasadach. Do dzisiaj jestem ich partnerem, dwa razy do roku coś dla nich robimy z ekipą.
SP: Nie mam nikogo nad sobą i to, że czuję się naprawdę dobry w tej branży. Zawsze jest coś nowego, rozwijam się w tym. Fajnie. Szkolenia, nie szkolenia, gdzieś sam próbuję różnych pomysłów jak coś wykonać. Za każdym razem pracujemy w innym miejscu. Nie pracuję w zakładzie zamkniętym, codziennie spotykam różnych ludzi, którzy mnie ciekawią. Jest duże ryzyko, praca nie jest łatwa, a jako przedsiębiorca martwisz się, że coś się stanie, zalanie czy pożar. Nie masz na wszystko wpływu.
SP: Naszym konikiem są dachy płaskie. Ale wykonujemy też dachy na rąbek, całkiem sporo. Mamy własny warsztat blacharski i dzięki temu robimy ekskluzywne realizacje. Zwracamy ogromną uwagę na estetykę. Staramy się również pracować na materiałach z najwyższej półki. Jakość, dokładność i estetyka muszą współgrać ze sobą.
SP: Mam bardzo małą firemkę. Może ze względu na te czasy. Największy problem jest z ludźmi. Znaleźć w branży budowlanej fajnych pracowników graniczy z cudem. To nie jest już tak, jak kiedyś mi mówiono, że na twoje miejsce jest dwóch innych. Teraz już nie ma ani jednego. Teraz jak się traci super pracownika, to już się drugiego takiego nie znajdzie. Gdy spotykam się w hurtowniach z kolegami, którzy mieli firmy po dziesięć, piętnaście osób, to teraz każdy pozmniejszał się do czterech. Dzisiaj są pracownicy, a jutro może ich nie być. Nie wiadomo. Napisze SMS, że nie przyjedzie, nie odbierze telefonu. Wtedy zakasujesz rękawy, siedzisz i robisz, aby skończyć do wieczora.
SP: Robiliśmy dach Opery Wrocławskiej. Mogę również wymienić prywatną klinikę medyczną – pamiętam ją, bo siedem miesięcy robiliśmy ten dach, spadzisty, składał się z różnych płaszczyzn, lukarn, samych obróbek tam było na prawie osiemset metrów kwadratowych. Narobiliśmy się, ale efekt końcowy był wart tego czasu.
SP: Przede wszystkim musi mieć oczy dookoła głowy.
Zawsze zwracam chłopakom uwagę, żeby dbali
o bezpieczeństwo i stali na dachu w odpowiednim kierunku. Tutaj naprawdę nie ma pośpiechu. Trzeba wszystko przemyśleć, a pośpiech potrafi zgubić w jednej chwili. Bardzo ważna jest też osobowość człowieka. Współpracuję z genialnym człowiekiem, naprawdę wybitnym fachowcem, ale charakter to on też ma wybitny. Czasami lepiej dla dobra wszystkich ugryźć się w język. Trzeba być też otwartym i kulturalnym, bo przecież pracujemy z ludźmi. Codziennie spotykasz sporo osób i mimo to warto się z każdym przywitać. To również robi opinię. Na opinię pracujesz latami, a możesz ją zepsuć w parę minut. Raz mi przyszli na budowę tacy z epitetami, więc było szkolenie z polskiej mowy (śmiech). Wśród dekarzy, których znam, jest całe spektrum zawodów. Był technik budowy dźwigów, był cukiernik i marynarz. Naprawdę, jeśli chcesz, da się tego zawodu nauczyć i osiągnąć w nim perfekcję.
SP: Myślę, że teraz jest ich sporo mniej. Kiedyś było takie przekonanie, że każdy budowlaniec to alkoholik. Gdy zaczynałem i miałem dwadzieścia lat, to tak to wyglądało na budowach. Jak spotykałem tych starszych, to naprawdę trzeźwi nie byli. Na przestrzeni tych dwudziestu paru lat sporo się zmieniło. Raz – pomogły w tym nowe przepisy i różne obostrzenia. Dwa – kultura pracy jest już zupełnie inna i szacunek ludzi do siebie nawzajem. Też po prostu uważamy. Uczulam chłopaków, że jak wezmą jakiś duży napój energetyczny i gdzieś do krawędzi z nim podejdą, to się w oczach postronnych z tego energetyka od razu zrobi konkretniejszy trunek. Z automatu uznają, że to puszka piwa. Gdy zaczynałem, szkołę robiliśmy na Bielanach, na takim mansardowym dachu, gdzie jeden z nas siedział na takiej łacie i coś tam robił, a drugi go asekurował na górze. Pytamy takiego Tadzia: Tadziu, idziesz z nami na śniadanie?, a on mówi Nie, nie bo tam z Mirkiem jeszcze coś robię. Ja mówię: jak z Mirkiem robisz, przecież Mirek jest w sklepie po piwo. I on tak go faktycznie zostawił, puścił te linkę i poszedł. To właśnie były te czasy, dwadzieścia pięć lat temu, o których rozmawialiśmy, że kierownik szedł po budowie, brał takie dwa worki po ziemniakach, przeszedł i one już były pełne. To było straszne dla mnie. Teraz jest już tego coraz mniej. Ludzie są bardziej kulturalni, także to wygląda naprawdę ładnie na budowach.
SP: Zaobserwowałem, że od dwóch lat jest coraz lepiej. Zmieniło się podejście inwestorów, bo mają problem w znalezieniu firmy wykonawczej. Rok do przodu mamy prace poplanowane. Bardzo rzadko się już zdarza, aby inwestor był jakiś niekulturalny, próbował nie zapłacić. Teraz nie jesteś już tylko dekarz, teraz jesteś Pan Dekarz. Robiliśmy kiedyś prywatną klinikę. Ktoś mi przedstawił mężczyznę, mówiąc, że to jest Pan Doktor. Więc przywitałem się i mówię, że ja jestem Pan Dekarz (śmiech). Chcę powiedzieć to, że jeśli inwestor nie będzie się zwracał do mnie i ludzi, z którymi pracuję, z szacunkiem, to ta współpraca nie dojdzie do skutku. Zdarzyło mi się w historii, że nie zrobiłem dachu, nie wszedłem na budowę, bo ktoś nie szanował moich pracowników. Kiedyś jeden kierownik budowy, facet, którego znam od dwudziestu lat, miał nad sobą dyrektora. I ten dyrektor przekazywał informacje do niego, aby ten przekazał je mi, bo nie byłem chyba na jego poziomie. Więc każdy został na swoim poziomie, ale ten na tym wyższym dach robił sobie sam.
SP: Nie ma młodzieży. Nie spotkałem się. Skończyły się czasy, że młodzież szuka pracy. Gdy kończyłem szkołę to już po podstawówce na wakacje miałem jakieś zajęcie. Sprzedawałem gazety, zbierałem truskawki, przez domofon prowadziliśmy jakieś dziwne ankiety. Teraz dzieci się nudzą. Przyjął się zawód tata, zawód mama i wszystko jest. Mój syn ma zapowiedziane, że za rok na wakacje idzie ze mną do pracy. Jego koledzy wymyślili hamburgerownię, bo za pozwoleniem starszych przyjmują do pracy od piętnastego roku życia, ale mój Dawid powiedział, że woli pójść ze mną.
SP: Troszkę, żeby zarobił jak mężczyzna, żeby umiał cokolwiek później w życiu zrobić. Żeby nie brał przysłowiowo firmy, żeby przybiła mu obrazek na ścianie. Mamy przykład, jeździmy do Austrii do jego kuzyna w jego wieku, jest nauczony w szkole średniej obsługi wszystkich narzędzi, wszystkiego. Umieją wszystko zrobić. Ugotować, wziąć wiertarkę, wyrzynarkę, wszystko. Wyobrażasz sobie to? Wyobrażasz sobie dzieci jak podają Ci wyrzynarki, pilarki? Nie chcę, aby swoje życie zawodowe spędził na dachu, to jest ciężka i niebezpieczna praca. Co prawda daje niezależność, ale są takie dni, kiedy wstaję rano i zaczyna padać mocno deszcz, w ślad za tym dzwoni telefon. I od razu zastanawiasz się, czy coś się nie wydarzyło na budowie. Mało, bo mało, ale wypadki się zdarzają. Mam znajomego, który coś naprawiał na budynku szkoły. Mały kontrakt na 5 000 złotych. Jego pracownicy zaprószyli ogień. Spalił się dach o wartości 20 000 złotych, a straż pożarna dopełniła tego wszystkiego. Z zalaniem wyszło szkód na okrągły milion. Nawet jeśli jesteś ubezpieczony, to bez względu na liczbę zer w umowie ubezpieczeniowej, nie wiesz, na ile dostaniesz rachunek. To są kwoty abstrakcyjne. Córki nie wezmę do pracy. Chociaż powiem, że córka ma to w genach. Ma w ogrodzie swój domek, kupiłem jej małą wkrętarkę, pokazałem jak się wkręca śruby i wszystko sobie sama zrobiła.
SP: Jest dużo więcej firm dekarskich, ale uważam, że sporo z nich to są partacze. Sorry, ale ja to mówię otwarcie. Ale gdy już widzisz dobrze zrobiony dach, to jest to z reguły majstersztyk. Ostatnio byłem w Jędrzejowie w Kieleckiem i zobaczyłem taki dach. Ciekawe rozwiązania obróbek miał. Naprawdę, takie których jeszcze nigdy dotąd nie widziałem. Nawet podszedłem sobie i zrobiłem zdjęcia. Prawie wszedłem na rusztowanie. To jest takie zboczenie zawodowe, że gdziekolwiek nie jesteś, w Polsce czy za granicą, w pracy czy na wakacjach, to się patrzysz po tych dachach. Ale wracając do tematu, dużo jest spartaczonych dachów. Nowych nie, bo wszystko, co widzę, teraz budują w dobrych materiałach. Chcą mieć to zrobione dobrze, bo wiedzą, że później jest problem. To jest trochę nasza odpowiedzialność, bo to my proponujemy ludziom materiał, z jakiego ma być dach wykonany. Klient na przykład mówi, że go nie stać, że chce zrobić z czegoś taniego. Dekarz może się na to zgodzić, ale ja się na takie coś nie godzę.
SP: To jest w dużej mierze branża porządnych ludzi.
Widzę ogromny postęp technologiczny, dużo nowych rozwiązań. Młodsi dekarze są na nie otwarci, a starsi służą młodszym nabytą wiedzą i doświadczeniem. Z nowymi technologiami jest tak, że nie wiesz, jak się zachowają za 10, 20 lat. A sprawdzone rozwiązania, przekazywane z dziada pradziada miały już czas, aby się sprawdzić w praktyce. Często, gdy nie wiem, jak podejść do tematu, dzwonię do starszych znajomych dekarzy, a oni zapraszają mnie do siebie na budowę, albo jadę do nich na warsztat i mi pokazują, co i jak wykonać. To działa w dwie strony. Ja pomagam, gdy mają jakieś wątpliwości w zakresie dachów płaskich. Lubię to w dekarzach, że mówią śmiało, gdy czegoś nie wiedzą.
SP: Wyrobiliśmy sobie renomę na rynku i inwestorzy wiedzą, za co nam płacą. Czasem negocjujemy ceny, ale z reguły podaję kwotę, która nie podlega targowaniu się. Nie lubię się targować. Jak ktoś chce urwać te 200, 300 złotych to OK, ale wtedy mówię, żeby to przelał właśnie na Złombol. I sprawdzam to później. Dobra firma zawsze się obroni. Ostatnio mnie klient zapytał, skąd taka cena. Wyjaśniłem, że ludziom trzeba dobrze zapłacić. Dwa – wyszkolić. Trzy – kupić porządne narzędzia. I że najwięcej płaci za naszą wiedzę. Nie będę przy nikim, na przykład, grzał papy. Nie i koniec. Zapraszam do siebie na budowę, tam mogę pokazać. Know how jest najważniejszy i najwięcej kosztuje.
SP: Nie dam mu gwarancji. Wiadomo, że dajemy gwarancję tam na 3, 5 lat, ale kto robi dach wydając kilkadziesiąt tysięcy złotych, aby mieć pewność tylko na 5 lat? Teraz mamy taki przypadek 19-letniego dachu. Po 15 latach dach był totalną ruiną. Od 4 lat go remontowaliśmy. Chodzi o to, że weźmiesz taką papę, której sam z kolegą we dwójkę nie przerwiesz, a weźmiesz papę o tej samej grubości i samodzielnie ją podrzesz jak kartkę papieru. No i są takie firmy, że taką też położą. Stawki przecież nam rosną, klienci czekają w kolejce, więc brak jakości to jest problem mentalny. Niektórzy ludzie zrobią wszystko, żeby mieć pozornie więcej. Ale na partactwie to nigdy się nie dorobisz. Panuje przeświadczenie, że dach płaski to zawsze cieknie. Ktoś kupił papę marketową za 8 złotych, ktoś przyszedł to położyć, niekoniecznie dekarz, no i po roku to pękło. Wtedy przyjeżdżasz na taki dach i chcesz zaproponować papę, to słyszysz, że klient nie chce czegoś takiego widzieć, bo ktoś już mu to położył dwa, trzy razy i jest przerażony, bo cały czas cieknie. To jest nasza wspólna zawodowa odpowiedzialność, aby informować klienta, że jakość
ma znaczenie i nie spuszczać z tonu.
SP: Wrócę jeszcze do poprzedniej mojej pracy, bo ona mi bardzo dużo pomogła, jeśli chodzi o pracę na dachu, którą teraz wykonuję. Właśnie praca sommeliera, w winach. Przede wszystkim logistyka. Zorganizować sobie wszystko, cały materiał. Często jest tak, że ktoś mi mówi, że mam wykonać pracę, a ktoś inny zajmie się całym materiałem, zorganizuje. I potem wychodzi tak, że przyjeżdżam na budowę, czegoś nie ma, coś dojeżdża dwa, trzy dni. Jak ja mam pojechać stracić tu dzień, tam dzień. Ja sobie wszystko zawsze zorganizuję. Obliczę sobie cały materiał, jak ma przyjechać na budowę, kiedy ma przyjechać, co ma przyjechać na warsztat, co mam pogiąć. Naprawdę bardzo ważna rzecz i uważam, że to jest podstawa firmy. Tak samo współpracuję z hurtownią, która zawsze mi przywiezie towar, a jeżeli czegoś nie ma, to pomogą mi w tym temacie.
SP: Oczywiście, szkolenia to jest dobrze spędzony czas, tylko możemy na nim zyskać. Każdy z nas musi się nieustannie uczyć. Każdy dach i każdy materiał jest inny. Fajnie, gdy firmy produkujące dla budowlanki pytają i słuchają, jak się ich produkt zachowuje, nie tylko w laboratoriach. Super, gdy zrobią szkolenie. Bo na szkoleniu też zyskują. Przede wszystkim klientów, bo to my dekarze będziemy kupowali ich produkt lub nie.
SP: Adrenalinki jest coraz więcej. A na dachu z wiekiem chyba więcej. Jakoś bardziej czuję teraz kolana niż wcześniej. Może dlatego, że człowiek staje się mądrzejszy. Wie, że są dzieci do wychowania, kredyty do zapłacenia. Mój kuzyn, który biegał po dachu jak kot, nagle po prostu to porzucił. Miał kilka zdarzeń i odszedł z branży. Każdy dach jest inny, ale do każdego podchodzę z respektem. Trzeba się pilnować i uważać, bo rutyna potrafi człowieka zgubić. W firmie znajomego dekarz spadł z drugiego piętra na ławkę. Razem było ich trzech na dachu. Jeden pyta, gdzie się podział Piotrek, a drugi, który akurat wbijał gwoździe mówi: Przed chwilą spadł z dachu i dalej bił te gwoździe. Na szczęście Piotrowi nic się nie stało.
SP: Mój przyjaciel mnie zaraził. Jeździmy na taki rajd charytatywny Złombol. Rajd jest organizowany raz w roku, startujemy spod Spodka. Aby wziąć w nim udział, trzeba mieć co najmniej 20-letnie auto, motor lub inny pojazd. Większość pochodzi z czasów PRL. W ramach udziału w tym rajdzie zbieramy pieniądze na wsparcie domów dziecka. Na przykład dwa lata temu było zarejestrowanych chyba 848 ekip i razem zebraliśmy prawie dwa miliony złotych. Wygląda to tak, że jako ekipa wpłacamy tam jakąś cegiełkę w wysokości 50 złotych na start, a na resztę musimy znaleźć darczyńców. Mam firmę, którą proszę, żeby wpłaciła pieniądze nie na moje konto, tylko bezpośrednio na konto fundacji, w zamian za to oferuję miejsce reklamowe na samochodzie, który wyruszy w rajd. Naprawdę możesz wpłacić niewiele 50, 100, 200 złotych, jak możesz, jak uważasz. My na start potrzebujemy około dwa i pół tysiąca. Tyle musimy mieć zebrane, aby wyruszyć. Wiadomo, każdy stara się zdobyć jak najwięcej. Dlatego złombole takie pooklejane są tym wszystkim.
SP: Jeździmy żukiem z 1996 roku. Mamy dieselka, więc pali jakieś 11 litrów, a rozkręca się nawet do 110 km/h. Jest oklejony nie tylko naklejkami od darczyńców. Część to pamiątki z miejsc, które zwiedziliśmy Żukiem, z Hiszpanii, Kraju Basków. Byliśmy też na Sycylii i w Albanii. A gdy jechaliśmy do Grecji, to się przesiedliśmy i pojechaliśmy Lublinem. To są głównie męskie wypady.
SP: Nie, bardziej na uszy. W naszym Żuku wszystko lata i dzwoni. To oryginał. Siedzimy na takich drewnianych ławkach bocznych, żadnych foteli nie mamy, nic.
SP: Niedaleki sąsiad, Gucio, jest mechanikiem i miał pierwsze komarki z PRL. Za moim płotem mieszka Adam i też jest w tym z nami – kolekcjonuje motory. Więc my tak trochę kolektywnie, jak w tamtych czasach. Takim naszym największym i pierwszym rodzynkiem jest Syrena R20, taki pickup z 1975 roku. W pełni odrestaurowana. Kupiliśmy ją w fajnym stanie. Kolega nabył inną syrenkę i robił ją kilka lat, włożył mnóstwo pieniędzy i do dzisiaj jest nieskończona. Bardzo lubię mojego komarka na pedały z 1967 roku. Parę dni temu przyjechał do mnie jeszcze mój wymarzony Simson SR2 z 1962 roku. To niekoniecznie jest tak, że ja muszę na nich jeździć. Nawet wolę je po prostu mieć. Większą frajdę mi sprawia przyjść i wytrzeć szmatką.
SP: Chcę jeszcze kupić taką kaczkę, popularną pancerkę i WFM-kę. To jest stary, polski motocykl. Nie są to tanie rzeczy, ale warto grzebać, wyszukiwać w dobrej cenie. Syrenkę kupiliśmy pod Sieradzem, a jeden motocykl pod ukraińską granicą. Fajną historię ma Żuk, którego znaleźliśmy u kościelnego organisty. Miał przejechane tylko 5 600 kilometrów. Mało tego. Kupiliśmy go za 6 000 złotych. Właściciel wiedział, że kupujemy go na rajd i postawił warunek, abyśmy go tylko nikomu nie odsprzedali. Miał na niego mnóstwo chętnych. A potem mieliśmy premierę Żuka na Złombolu, dużo osób podchodziło i mówiło: O! To wy go kupiliście. Mieliście szczęście. Nasz Żuk ma alarm, ogrzewanie, wszystko fabrycznie zrobione. Pojawił się też taki pan pięć lat temu, który położył nam za niego na stół 40 000 złotych. Powiedzieliśmy, że Żuk nie jest na sprzedaż. I co jedziemy na jakiś wyjazd, to robimy pamiątkowe zdjęcie i wysyłamy je panu organiście na dowód, że słowo to słowo.
SP: Lubię klimat tamtych czasów, technologię i wykonanie pojazdów, które nie były produkowane tak, aby się rozpaść po paru latach. Lubię pokazywać synowi, jak kiedyś wyglądały pojazdy mechaniczne. Nauczył się ostatnio jeździć na motorynce. Niestety reliktów motoryzacyjnych tamtych lat jest coraz mniej na rynku. Ludzie porzucali samochody czy motory w lasach, przekazywali na złom. A ja nie lubię marnować niczego, również materiałów w pracy. Staram się wszystko dopracować, dobrze policzyć, żeby nie zostało tego nie wiadomo ile na budowie.
SP: Dobre wino to jest takie, które po prostu sprawia przyjemność. To wszystko, co należy wiedzieć o winach. Każdy ma inne kubki smakowe, inne preferencje. Oczywiście można naprawdę fajnie porozmawiać o winie, pouczyć się wina. To jak ze sztuką. Jedno dzieło się podoba, inne nie. Albo z oliwkami – albo je lubisz, albo nie. Kiedyś nie trawiłem oliwek, teraz zajadam jedną za drugą.
SP: Jeśli zdrowie pozwoli, myślę, że będę robił to, co teraz. Widzę, że nie ma za dużo chętnych do nauki zawodu, a pewnie dlatego i szkół dekarskich. Z przyjemnością bym przeszkolił młodych, chętnych ludzi do pracy na dachu. Z dekarstwa zrobiła się nisza. Nam dekarzom będzie coraz lepiej pod względem finansowym.
SP: Żałuję, że wcześniej nie zacząłem i wcześniej nie otworzyłem swojej działalności. Może byłbym teraz w innym punkcie. Troszeczkę dalej. Wiadomo jednak, że każdy się boi zmian. Jak już się złapiesz czegoś, to ciężko jest odpuścić, zmienić. Dlatego trochę za długo byłem sommelierem. Na pewno powiedziałbym sobie, że warto podejmować ryzyko.